SLEEP POTION:
Głęboko nawilżający eliksir na noc z gliceryną roślinną. Zapewnia skórze intensywne i głębokie nawilżenie na 8h, ale sam efekt nawilżający powinien się utrzymywać nawet do 48h. Ma przywracać skórze młodzieńczy blask. Jego skład to aż 93% składników nawilżających, w tym: gliceryna roślinna i ekstrakt z liści agawy. Również ma być łagodny dla skóry. Pojemność: 30ml.
SHADE THE DAY:
Nawilżający krem do twarzy z filtrem mineralnym SPF25, posiada formułę 5w1, która: matuje, nawilża, chroni, wygładza i tworzy bazę pod makijaż. Krem jest wolny od filtrów chemicznych, w zamian posiada filtr mineralny, o szerokim spektrum, który zapewnia ochronę przed słońcem. Formuła ta ma być łagodna dla skóry. Pojemność: 30ml.
W moim odczuciu jest on praktycznie bezzapachowy, o kremowej konsystencji w kolorze czystej bieli. Mimo iż jego konsystencja jest dosyć gęsta, to sama formuła jest raczej lekka. Krem szybko się wchłania. Początkowo podczas aplikacji pozostawia na skórze cienką białą warstwę, która po dokładnym wsmarowaniu kremu szybko się wchłania. Dzieje się tak, ponieważ właśnie ta biała warstwa to mineralny filtr przeciwsłoneczny 25 SPF. Jest to na pewno duży plus. Producent wspomina również, że jest idealny jako baza i muszę się z tym zgodzić, ponieważ faktycznie miałam nieodparte wrażenie, że podkład lepiej trzyma się skóry. Co do nawilżenia nie wiem czy jest to zasługa tego kremu czy raczej olejku z tej samej serii, ale z pewnością w mniejszym lub większym stopniu wzmagał ten efekt.
CLEAN BREAK:
W końcu przyszła kolej na produkty, które zdobyły moje serce.
Balsam oczyszczający do twarzy z ekstraktami roślinnymi. Dogłębnie oczyszcza, pielęgnuje i wzmacnia strukturę skóry. Delikatnie rozpuszcza zanieczyszczenia i makijaż bez naruszania bariery ochronnej. Po wmasowaniu zmienia swoją konsystencję w mleczną piankę. Zawiera czysty tłoczony olej morelowy – 69%, nie zawiera wody. Łagodny dla skóry. Pojemność : 50ml.
Jest to produkt, który zaintrygował mnie od samego początku. Balsam o tłustej formule przypominającej trochę olej kokosowy. W słoiczku wygląda na twardy, jednak w kontakcie ze skórą rozpuszcza się i staje się plastyczny, taki masełkowy. Produkt jest bardzo tłusty, ale po zmyciu wodą nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. W kontakcie z wodą produkt zmienia się w delikatną pianę myjącą, a po jego zmyciu na twarzy mam efekt jak po zmyciu maseczki oczyszczającej. Nie można też zapomnieć o niewielkiej ilości małych drobinek przypominających peeling mechaniczny. Ja osobiście tego rodzaju peelingu nie lubię, ale ten bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ jest on tak delikatny, że w ogóle nie podrażnił mojej skóry. Skóra jest wtedy dobrze oczyszczona, zmatowiona i gładka w dotyku. Jednak jak już wspominałam w poprzednim poście ten kosmetyk ma zapach, który przypomina mi… No właśnie, co? … Tłuszcz do butów ze skóry naturalnej? Nie nie żartuję, miałam kiedyś taki i pachniał identycznie, tylko może bardziej intensywniej. No zapach tutaj pozostawia wiele do życzenia, jednak jeśli mam być szczera po kilku dniach przestał mi on przeszkadzać, a stopień oczyszczenia skóry mówił sam za siebie :)
Balsam oczyszczający do twarzy z ekstraktami roślinnymi. Dogłębnie oczyszcza, pielęgnuje i wzmacnia strukturę skóry. Delikatnie rozpuszcza zanieczyszczenia i makijaż bez naruszania bariery ochronnej. Po wmasowaniu zmienia swoją konsystencję w mleczną piankę. Zawiera czysty tłoczony olej morelowy – 69%, nie zawiera wody. Łagodny dla skóry. Pojemność : 50ml.
Jest to produkt, który zaintrygował mnie od samego początku. Balsam o tłustej formule przypominającej trochę olej kokosowy. W słoiczku wygląda na twardy, jednak w kontakcie ze skórą rozpuszcza się i staje się plastyczny, taki masełkowy. Produkt jest bardzo tłusty, ale po zmyciu wodą nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. W kontakcie z wodą produkt zmienia się w delikatną pianę myjącą, a po jego zmyciu na twarzy mam efekt jak po zmyciu maseczki oczyszczającej. Nie można też zapomnieć o niewielkiej ilości małych drobinek przypominających peeling mechaniczny. Ja osobiście tego rodzaju peelingu nie lubię, ale ten bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ jest on tak delikatny, że w ogóle nie podrażnił mojej skóry. Skóra jest wtedy dobrze oczyszczona, zmatowiona i gładka w dotyku. Jednak jak już wspominałam w poprzednim poście ten kosmetyk ma zapach, który przypomina mi… No właśnie, co? … Tłuszcz do butów ze skóry naturalnej? Nie nie żartuję, miałam kiedyś taki i pachniał identycznie, tylko może bardziej intensywniej. No zapach tutaj pozostawia wiele do życzenia, jednak jeśli mam być szczera po kilku dniach przestał mi on przeszkadzać, a stopień oczyszczenia skóry mówił sam za siebie :)
PURIFY:
Regenerujący olejek do twarzy z olejkiem jojoba. Unikalne połączenie olejów oczyszcza i natychmiast regeneruje skórę. 98% olejku to aktywne składniki w najczystszej postaci, które zapewniają ochronę antyoksydacyjną przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi.
To chyba mój ulubiony kosmetyk w tej serii. Przypadł mi on do gustu od pierwszego użycia i to nie tylko ze względu na jego zielony kolor. Jest to kosmetyk, którego 98% to aktywne składniki w najczystszej postaci, które zapewniają ochronę antyoksydacyjną przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. A jego głównym składnikiem jest olejek jojoba. Opakowanie to szklana buteleczka z aplikatorem w postaci pipetki. Wystarczy odmierzyć 5 kropelek i wetrzeć je w oczyszczoną skórę. Efekt nawilżenia jest widoczny już po pierwszym użyciu. Jedyne co mnie w nim zdziwiło to fakt, że olejek ten jest nakładany przed aplikacją kremu. Z reguły podczas aplikacji kosmetyków robimy to w kolejności od najlżejszych do tych najcięższych i najbardziej tłustych. Produkty oleiste stwarzają na naszej skórze swoistą barierę, która utrudnia wchłonięcie składników produktów, które będziemy nakładać po nich. A w tym przypadku jest odwrotnie i zastanawia mnie tylko dlaczego? Ale stosowałam wszystkie kosmetyki zgodnie z instrukcją producenta. Pomimo odwróconej kolejności aplikacji, mam wrażenie że olejek ten bardzo odżywia i regeneruje skórę. Skóra jest nawilżona, wygładzona i mięciutka w dotyku.
To chyba mój ulubiony kosmetyk w tej serii. Przypadł mi on do gustu od pierwszego użycia i to nie tylko ze względu na jego zielony kolor. Jest to kosmetyk, którego 98% to aktywne składniki w najczystszej postaci, które zapewniają ochronę antyoksydacyjną przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. A jego głównym składnikiem jest olejek jojoba. Opakowanie to szklana buteleczka z aplikatorem w postaci pipetki. Wystarczy odmierzyć 5 kropelek i wetrzeć je w oczyszczoną skórę. Efekt nawilżenia jest widoczny już po pierwszym użyciu. Jedyne co mnie w nim zdziwiło to fakt, że olejek ten jest nakładany przed aplikacją kremu. Z reguły podczas aplikacji kosmetyków robimy to w kolejności od najlżejszych do tych najcięższych i najbardziej tłustych. Produkty oleiste stwarzają na naszej skórze swoistą barierę, która utrudnia wchłonięcie składników produktów, które będziemy nakładać po nich. A w tym przypadku jest odwrotnie i zastanawia mnie tylko dlaczego? Ale stosowałam wszystkie kosmetyki zgodnie z instrukcją producenta. Pomimo odwróconej kolejności aplikacji, mam wrażenie że olejek ten bardzo odżywia i regeneruje skórę. Skóra jest nawilżona, wygładzona i mięciutka w dotyku.
C-SHOT:
Skoncentrowana 100% witamina C w pudrze. Ma dodawać cerze blasku. Skóra po jego zastosowaniu ma być rozjaśniona i rozświetlona. Puder ten miesza się z ulubionym kremem do twarzy.
Na koniec perełka całego zestawu czyli witamina C w pudrze, którą mieszamy z naszym ulubionym kremem na dzień lub na noc. W tym przypadku dwie miarki owej witaminy mieszałam z kremem na dzień Shade The Day. No cóż… jest to jedyny kosmetyk, do którego jestem bardzo sceptycznie nastawiona. Czy zauważyłam efekt rozświetlenia albo rozjaśnienia? Możliwe że tak, ale krótkotrwały i tak naprawdę nie mam 100% pewności, że to zasługa C-Shota a nie np. kremu na dzień :) Oczywiście warto też nadmienić, że z witaminą C należy uważać bo w zbyt dużych ilościach może powodować ona przebarwienia... Jednak stosowałam ją zgodnie z zaleceniami producenta. Uważam pomysł na taki produkt jest godny uwagi i warto go wypróbować... Po trzech tygodniach stosowania nie zauważyłam żadnego złego wpływu na stan mojej cery, więc będę stosować ją dalej.
Na koniec perełka całego zestawu czyli witamina C w pudrze, którą mieszamy z naszym ulubionym kremem na dzień lub na noc. W tym przypadku dwie miarki owej witaminy mieszałam z kremem na dzień Shade The Day. No cóż… jest to jedyny kosmetyk, do którego jestem bardzo sceptycznie nastawiona. Czy zauważyłam efekt rozświetlenia albo rozjaśnienia? Możliwe że tak, ale krótkotrwały i tak naprawdę nie mam 100% pewności, że to zasługa C-Shota a nie np. kremu na dzień :) Oczywiście warto też nadmienić, że z witaminą C należy uważać bo w zbyt dużych ilościach może powodować ona przebarwienia... Jednak stosowałam ją zgodnie z zaleceniami producenta. Uważam pomysł na taki produkt jest godny uwagi i warto go wypróbować... Po trzech tygodniach stosowania nie zauważyłam żadnego złego wpływu na stan mojej cery, więc będę stosować ją dalej.
PODSUMOWANIE:
Podczas całego testu czytałam różne opinie na Instagramie. Jest wiele zwolenniczek tej serii, do których zaliczam się również ja. Jest to seria wegańska, czyli w jej składzie nie znajdziesz składników pochodzenia zwierzęcego. Dodatkowo nie zawierają alkoholu, substancji zapachowych filtrów chemicznych oraz olejów mineralnych. Wszystko to sprawia, że ich składy nie są najgorsze, zawierają dużo skoncentrowanych formuł pełnych aktywnych składników w najczystszej postaci. A to oznacza, że podczas ich produkcji zrezygnowano z substancji wypełniających i dodatków, które często podrażniają skórę. Jak dla mnie jest to ogromny plus.
Wiem, że znalazły się też wyjątki, którym seria zaszkodziła, powodując wysyp niedoskonałości, jednak wydaje mi się że to już kwestia organizmu. Muszę przyznać, że z moją cerą mieszaną i skłonnościami do niedoskonałości nie spodziewałam się wiele po tej serii, jednak jestem bardzo mile zaskoczona. Znalazłam tutaj kilka swoich perełek, które być może zagoszczą u mnie na dłużej, jednak znając moją "cebulową duszę" (tekst zapożyczony od Zmalowanej), która stara się oszczędzić ile można, produkty te będę kupowała jak będą w promocji :) Ogólnie cała seria zapowiada się bardzo obiecująco, a efekty jakie uzyskałam przerosły moje najśmielsze oczekiwania, więc z czystym sumieniem polecam!
Wiem, że znalazły się też wyjątki, którym seria zaszkodziła, powodując wysyp niedoskonałości, jednak wydaje mi się że to już kwestia organizmu. Muszę przyznać, że z moją cerą mieszaną i skłonnościami do niedoskonałości nie spodziewałam się wiele po tej serii, jednak jestem bardzo mile zaskoczona. Znalazłam tutaj kilka swoich perełek, które być może zagoszczą u mnie na dłużej, jednak znając moją "cebulową duszę" (tekst zapożyczony od Zmalowanej), która stara się oszczędzić ile można, produkty te będę kupowała jak będą w promocji :) Ogólnie cała seria zapowiada się bardzo obiecująco, a efekty jakie uzyskałam przerosły moje najśmielsze oczekiwania, więc z czystym sumieniem polecam!
Jakby ktoś miał jakieś pytania to zapraszam :)
#AvonPolska #AvonDistillery #DistilleryBeauty #Streetcom #kremdotwarzy #facecream #wieczornapielęgnacja #wieczornapielegnacja #eveningcare #porannapielęgnacja #porannapielegnacja #morningcare #pielęgnacjatwarzy #pielegnacjatwarzy #facecare #ceramieszana #combinationskin #daycream #nightcream #dayandnightcream #kremnadzień #kremnadzien #kremnanoc #recenzja #review
#AvonPolska #AvonDistillery #DistilleryBeauty #Streetcom #kremdotwarzy #facecream #wieczornapielęgnacja #wieczornapielegnacja #eveningcare #porannapielęgnacja #porannapielegnacja #morningcare #pielęgnacjatwarzy #pielegnacjatwarzy #facecare #ceramieszana #combinationskin #daycream #nightcream #dayandnightcream #kremnadzień #kremnadzien #kremnanoc #recenzja #review
Komentarze
Prześlij komentarz