Razem z jego mangowym kolegą zakupiłam również wersję o smaku smoczego owocu. Jeśli mam być szczera to uważam że. były to pieniądze wydane na marne, bo niestety smak tego balsamu jest okropnie słodki i sztuczny. Oczywiście jest odrobinkę lepiej niż w przypadku wcześniej recenzowanego cukierkowego balsamu, jednakże w moim odczuciu jest to ta sama kategoria, do której się nigdy nie przekonam, choćbym nie wiem jak bardzo się starała.
Kocham markę Bielenda, jest jedną z moich ulubionych marek, po którą sięgam nieustannie, jednak te ich balsamy to jakaś katastrofa smakowa! Jestem tak tymi balsamami zdegustowana, że boję się sięgać po ich kolejne balsamy... Póki o wiele bardziej przekonujące są balsamy do ust Eveline...
Opakowanie i produkt:
Klasyczne opakowanie w postaci tubki o pojemności 10g. Szata graficzna samej tubki bardzo zachęcająca, przedstawiająca soczyste smocze owoce inaczej zwane pitają. Aplikator tradycyjnie skośny. Produkt w kolorze różowym, o gęstej konsystencji, wyciska się z tubki bez większego problemu. Smak tego balsamu jest minimalnie lepszy niż u jego cukierkowego kolegi, ale i tak okropnie słodki i chemiczny! Tak samo prezentuje się sytuacja z zapachem. Niestety ciężko jest się zmusić do jego używania. Smak jest strasznie mdły. Nie idzie go używać.
Aplikacja i działanie:
Wszystko byłoby OK gdyby nadrobił efektami, no ale okazał się kolejnym, trzecim z kolei fiaskiem, jeśli chodzi o balsamy tej marki. Fakt. Natłuszcza usta i poprawia ich miękkość, ale efekt jest tak krótkotrwały, że ciężko jest to uznać za zaletę. Ta edycja jest o tyle lepsza, że balsam pomimo swojego różowego koloru, na ustach staje się transparentny. I nawet jeśli zbierze się w załamaniach ust, to tego nie widać. Na tym wszystkie zalety się kończą. Nie daje on żadnych efektów pielęgnacyjnych. Skórki jak były tak są, nie zmiękcza ich w ogóle, no chyba że nakładamy go na chwilę przed samym nałożeniem pomadki. W takiej sytuacji faktycznie usta są bardziej gładkie i pomadka wygląda na nich lepiej. Nie regeneruje ust i nie poprawia ich kondycji. Niestety ale ten produkt okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Właściwie pod względem efektów pielęgnacyjnych wypada tak samo słabo jak jego poprzednik z mango.
Dostępność i cena:
Dostępny stacjonarnie w drogeriach Rossmann w cenie 9,90zł oraz w kilku drogeriach internetowych w cenie od 6,80 do 10,90zł. Ale jeśli mam być szczera jest tak okropny, że nie wzięłabym go nawet za 5zł. Całkowicie odradzam jego zakup, bo najprawdopodobniej wyląduje w koszu, a za te pieniądze moglibyście mieć o wiele lepszy balsam od Eveline.
Jakby ktoś był zainteresowany tabele z wadami i zaletami znajdziecie w poście "Sweet Mango".
A używałaś tej Japońskiej serii kosmetyków od Bielendy?
OdpowiedzUsuńMam zakupioną maseczkę do twarzy z tej serii, jednak reszty kosmetyków nie miałam okazji jeszcze próbować. Jednakże Zestaw prezentowy Bielenda Japan Lift sprezentowałam mamie i teściowej na święta i są bardzo zadowolone ❤
Usuń